PROF. DR ADAM ZIELIŃSKI powieściopisarz i publicysta

22.06.1929 - 26.06.2010

Cykl reportaży AUSTRIAPOLU z okresu 2000 - 2010 poświęcony autorowi
ARTYKUŁY | ARTIKELN

Samstag, 27. Oktober 2001

Moik statt Menasse

Von Adam Zielinski

Adam Zieliński - Wiedeń
Moik zamiast Roberta Menasse
Artykuł z austriackiej gazety codziennej "Die Presse" - Dodatek Literacki "Spectrum" z dnia 27.X.2001 (wolne tlumaczenie, dostosowane do potrzeb polskiego czytelnika).

Skierowane wówczas do mnie pytanie przewodniczącego uniwersyteckiej komisji egzaminacyjnej było krótkie i zwięzłe. Od odpowiedzi na to pytanie zależała cała moja przyszłość, a już na pewno mój dyplom: " Adamie Zieliński, czy mógłby pan wszystko co się pan jako przyszły dziennikarz w czasie studiów nauczył na uniwersytecie, wyrazić jednym, jedynym zdaniem?" Odpowiedziałem bez wahania: "Najważniejsze dla przyszłego dziennikarza jest wpojenie w siebie zasady, aby w każdej chwili dostrzegać to, co dla społeczeństwa jest najważniejsze i aby to przedstawić w zrozumiały sposób, przy czym media, dla których ów dziennikarz pracuje powinny nie tylko informować ale również umacniać i wychowywać spoleczeństwo w demokracji". Ta odpowiedź nie zadowoliła mojego egzaminatora: "Zapomniał pan o czyms najważniejszym - oświadczył - mianowicie o obowiązkach dziennikarza wobec państwa. Czy nie jest jego świętym obowiązkiem wspieranie w każdej chwili i w każdej sytuacji - państwa i jego administracji?" Byłem młody, zuchwały i nie dałem za wygraną. Odpowiedziałem: - Dobry dziennikarz powinien skupić się na prawdzie i tylko na prawdzie. Strategia i taktyka w zakresie codziennej polityki to sprawa rządu. Zadaniem dziennikarza jest tylko jedno: dążenie za wszelką ceną do prawdy". Ta odpowiedź obowiązuje mnie i moje poczynania jeszcze i dzisiaj i nie wykluczam, że obecnie jeszcze intensywniej niż wtedy. Ale wobec tego co właściwie uważam za aktualny, najwiekszy problemy austriacki ? Ani na chwilę nie zawahałbym się z odpowiedzią: jest to rozdwojenie naszej świadomości, naszej narodowej identyczności. Powołuję się tu na znane mi fakty historyczne: żyję na tyle długo nad Dunajem aby przyswoić sobie tysiące obrazów i dokumentów okresu przed i po okresie Anschlussu i dziś jeszcze bardziej niż dawniej wątpie, czy Austriacy w 1938 roku naprawdę chcieli zachować swoją narodową niezawisłość. Jeżeli tak, to dlaczego nawet obecnie - a przecież od tamtych czasów przeszło ponad sześćdziesiąt lat - wciąż jeszcze powołują się, kiedy mówią o swoim udziale w wojnie po stronie Hitlera, na zasadę "spełniania obowiązku" i sławią się "żelaznymi krzyżami" nadanymi im przez - jak to dziś określają - niemieckiego "okupanta". Jeżeli on i wszyscy powołują się przy tym na żołnierską powinność, to wolno chyba zapytać, czy rzekomo "wymuszona" przysięga do wiernej służby wojskowej i wojnie przeciw prawie całej Europie, zgodnie z rozkazami i wolą Hitlera, rzeczywiście musiała obowiązywać? Jeżeli Austriacy byli wtedy faktycznie patriotami, jak to dziś najczęściej próbują dowodzić, to dlaczego stawiali okupantowi tylko nieznaczny i chyba, niestety, tylko minimalny, bez jakiegokolwiek strategicznego znaczenia, opór? Polacy, Jugosłowianie, Grecy, Francuzi i wielu innych byli, jak to powszechnie wiadomo, bardziej odważni. Jeżeli Austriacy uważają siebie, zgodnie z forsowaną linią rządową, za pierwszą ofiarę "narodowego socjalizmu", to dlaczego zaraz po zakończeniu wojny, kiedy już bez jakichkolwiek trudności można było udowodnić swoje demokratyczne nastawienie, nie utworzyli jakiegoś wszech-europejskiego frontu solidarności wszystkich ras, religii i narodów?
Austriacka, rzekoma pogarda wobec przestępstw wobec ludzkości forsowanych przez nazistów, nie będzie tak długo wiarygodna, jak długo udekorowani wówczas przez system hitlerowski żołnierze i oficerowie nie oddadzą demonstracyjnie odznaczeń nadanych im przez Rzeszę za służenie jej pełne poświęcenia. Może w przypadku, gdybyśmy tak właśnie uczynili, teza o tym, że jesteśmy "pierwszą ofiarą" hitleryzmu stałaby się bardziej wiarygodna. Czy spełnianie tzw. "obowiązku" wynikajace z przysięgi złożonej okupantowi stało się ważniejsze niż miłość do wolnej, demokratycznej i niepodległej, austriackiej ojczyzny? Czas najwyższy aby zdobyć się na odwagę i odpowiedzieć sobie na pytanie: czy jesteśmy tylko obywatelami Austrii umiejętnie tworzącymi mit o "pierwszej ofierze", (który to mit stanowi dla Austrii i Austriaków niezwykle wygodne, historyczne alibi), czy też jestesmy narodem cierpiącym na rozdwojenie świadomości narodowej? To "rozdwojenie" charakteryzuje nas zdecydowanie za często. Kiedy przebywamy za granicą, cechuje nas skromność i tylko bardzo rzadko zblazowanie czy też egzaltacja, co powoduje, ze nas tam się powszechnie poważa i popiera. W stosunku do otoczenia jesteśmy tolerancyjni, kolor skóry nie uważamy za ważny. Żydów oceniamy jako doskonałych sąsiadów, zazwyczaj świetnie poinformowanych o aktualnych wystawach, które warto odwiedzić i o tym jaki pianista gra pojutrze w Carnegie Hall. Zapytani o antysemityzm w naszej ojczyźnie z zasady wyrażamy zaskoczenie: - "A co to takiego? Nigdy nie słyszeliśmy..." Ale od razu po wylądowaniu na lotnisku w Schwechat nakazujemy bagażowemu, oczywiście hindusowi (ponieważ żaden austriacki obywatel nie wykonywałby tego zawodu): "ty nosić te walizki!" W oka mgnieniu zachodzi u nas zasadnicza zmiana: z niewyjaśnionych powodów popadamy w niepoprawny prowincjonalizm i nagle zapominamy o tym co właśnie nauczyliśmy się za granicą i jak tam staraliśmy się o poprawną opinię. Oczywiście polskiej służącej - która podczas naszej nieobecności zajmowała się ofiarnie naszym mieszkaniem ty-kamy (jesteśmy jej chlebodawcą, więc nam wolno...), a ponieważ wyładowaliśmy zmęczeni i w złym nastroju obarczamy ją - żeby się jakoś "wyładować" - najrozmaitszymi zarzutami, zamiast ją tak miło powitać jak czarną obsługę w Soho, cośmy jeszcze wczoraj bardzo uważnie praktykowali, przy czym wiemy - nie ma nikogo, kto by tego nie dostrzegał - że bez tych Polek nie funkcjonowałoby tysiące austriackich domostw. Bez nich, bez Słowaczek, Węgierek, Bośniaczek i innych, wiele starszych ludzi zostałoby bez jakiejkolwiek opieki, bo któraż z Austriaczek zniżyłaby się do roli gosposi, opiekunki, pomocnicy domowej? Czyż to nie jeden z dowodów na naszą rozdwojoną świadomość? Już pierwszego wieczoru po powrocie z zagranicy do Wiednia informujemy naszych tutejszych przyjaciół, że znów jesteśmy w ojczyznie i absolutnie protestujemy przeciw zwrotowi skonfiskowanego mienia żydowskiego (mowa jest o konfiskacie, która nastapiła w czasie, podczas którego wykonywaliśmy przecież" tylko nasz, wynikający z przysięgi oddanej Hitlerowi", obowiązek). - "Niechaj ci Żydzi wreszcie zostawią nas w spokoju! Czego od nas w końcu jeszcze chcą? Basta po sześćdziesięciu latach! Nasza generacja nie ma z tym nic wspólnego". No i wreszcie nasz ulubiony temat: uszczelnienie granic. "To przecież jedyne rozwiazanie!" "I dlaczego właściwie - jeśli już wszystkim wolno demonstrować - zwolennicy Hitlera, jeszcze wciąż liczni i ciągle, chociaż najcześciej zakamuflowanie meldujący się spoleczenstwu najrozmaitszymi "akcjami", nie mogliby na przykład przejść z insygniami SS i licznymi sztandarami wywodzącymi się z tamtego czasu, od Burgtheatru do Stephansdomu? Przecież mogliby z powodzeniem zaimponować Wiedeńczykom transparentami głoszącymi: "Już wtedy walczyliśmy przeciw komunizmowi". "I dalej: co właściwie wyobrażają sobie amerykanie, zarzucając nam antysemityzm i nie pozwalając na podróż Waldheima do Waszyngtonu? Przecież oni sami opluwają swoich czarnych współobywateli i w czasie wojny w Wietnamie zatruli gazem pół tego kraju?" " A Unia Europejska? Oczywiście, że jesteśmy Europejczykami, ale nie pozwolimy sobie na to, aby Francuzi cokolwiek nam dyktowali, a jeśli zechcemy im udowodnić jacy jesteśmy, wyślemy po prostu Karla Moika do Brukseli, aby przekazał politykom Unii Europejskiej, że nie będziemy "tańczyć tak jak oni zagrają". Może nawet postawimy veto w sprawie rozszerzenia Unii Europejskiej? Okres "przejściowy" dla Polaków i innych coś znaczy - to prawda - ale siedem lat takiego "zamarznięcia" nie wystarczy - siedemdziesiąt lat byloby lepiej!" No więc znowu mamy rozdwojenie narodowej jaźni: tylko bardzo nieliczni pozwalają sobie na uwagę, że wielu tym znienawidzonym obcym, z którymi mamy do czynienia, coś zawdzięczamy. Niektórzy z nich zaplacili naszemu państwu w formie podatków miliony szylingów, wielu wzięło i bierze istotny udzial w kulturze, medycynie, nauce, przemyśle... Ci obcokrajowcy - jeśli wierzyć statystykom - więcej przynoszą Austrii, niż od niej otrzymują. Tylko w 1998 roku kraj nad Dunajem zainkasował od nich 26 miliardów szylingów, a wypłacil im zaledwie 19 miliardów. Kto by o takich drobnostkach jednak dyskutował, zwłaszcza, że to politycznie nie wydaje się w tej chwili na czasie... Zresztą już w końcu lat 30- tych Hitler uparcie uczył, że Slowianie to "pod-ludzie" i że nadają się tylko na silę roboczą. Jeszcze jeden dowód na rozdwojenie narodowej jaźni? Bardzo proszę: na przykład problem tutejszych Żydów. Czy wykonaliśmy jakiekolwiek próby aby ich zintegrować? Czy utrzymujemy z nimi kontakty towarzyskie? Żyją obok nas ale prawie nigdy z nami! Zazwyczaj nie mamy choćby jednego Żyda, którym moglibyśmy się pochwalić, że "przecież nie jesteśmy antysemitami" . Chętnie znieważamy Ariela Muzicanta i to nawet wtedy, jeżeli nie bardzo wiemy jaką funkcję właściwie wykonuje i czego chce. Dzięki karynckiemu politykowi wiemy jednak przynajmniej tyle, że zarabia on duże pieniądze. "Cóż to za wstyd, owo zarabianie..." "Przyznajemy, że w Austrii działają literacko lub na polu sztuki Andre Heller, Doron Rabinovici i Robert Menasse. Wcześniej również Friedrich Torberg, Hilde Spiel, Hans Weigel, Karl Farkas". - twierdzą nasi ziomkowie, którzy przyczyniają się do sformułowania mojej teorii o rozdwojeniu naszej austriackiej duszy - "Możliwe, że bez tych ludzi literatura austriacka byłaby bardziej uboga. Ale z drugiej strony wszyscy oni to Żydzi, a ci to zazwyczaj anarchiści, najprawdziwsi sprawcy niepokoju, czy nie tak?" Nasze rozdwojenie jaźni usprawiedliwia - cóż to za niespodzianka - Martin Walser : "Dlaczego jeszcze dziś, po tylu latach" - zapytuje on - "dyskutuje się o wojskowych wyczynach w czasie II-giej Wojny Światowej i zarzuca się posłuszeństwo hitleryzmowi każdemu, kto od okupanta dostał żelazny krzyż, symbol bohaterstwa w służbie führerowi"? Nie dziwota, że w tej atmosferze powszechnie znany nad Dunajem ale i poza granicami naszej austriackiej ojczyzny hitlerowiec, Rudolf Burger manifestuje: "Zapomnijmy wreszcie przeszłość!" Łatwo powiedzieć... Kiedy w czerwcu tego roku uczestniczyłem w odkryciu tablicy w dzisiaj ukraińskim Hołobutowie koło Stryja, upamietniającej zamordowanie 18.000 Żydów, zrzuconych potem do na prędce wykopanych dołów, burmistrz tego miasteczka opowiedział mi, że grupy likwidujące tych Żydów, obejmowały z zasady sześciu żołnierzy; w jednym z tych komand - to wiedział dokładnie - było pięciu (!) Austriaków i tylko jeden Niemiec. Rozdwojona austriacka dusza jest, być może, patologicznym fenomenem. Wielu naszych austriackich rodaków odwiedza Bali zamiast Wilno i Bora-Bora zamiast Odesse. Kierunek wschodni wydaje się niegodny jakiejkolwiek uwagi! Czy naszym losem jest pozostanie już na zawsze swoistym prowincjuszem? Nie chcemy tolerować cudzoziemców, ale oczekujemy, że wszędzie na świecie traktować się będzie nas jako najmilszych gości. Niestety, leży nam w krwi aby temu cudzoziemcowi zaaklimatyzowanemu w Austrii nie użyczyć niczego, najmniejszego choćby sukcesu: jeśli wybitnemu lekarzowi, autorowi lub architektowi nie możemy już zarzucić łapownictwa lub chęci robienia kariery "po trupach", to przynajmniej obwołamy go homoseksualistą albo stwierdzimy, że "jego babka była żydówką" z nadzieją, że przynajmniej w ten sposób dokonamy kompromitacji nie tolerowanego przez nas obcego. To jest właśnie nasz specyficzny, austriacki prowincjonalizm. Chwalimy się, że nasz Wiedeń jest światową metropolią ale miło by nam było, gdyby każdy, odwiedzający go władał wiedeńskim dialektem. "Jeśli tego nie potrafi, to nie jest nasz!" Ale czy czynimy cokolwiek aby tych obcych zintegrować? Czy utrzymujemy z nimi kontakty? Żyją obok nas, ale nie z nami! I biada im, jeśli odezwą się z akcentem, zdradzającym ich nie austriackie pochodzenie. Wiemy z historii, że narody - tak jak indywidualni ludzie - nie mogą się w określonych sytuacjach obronić od klęsk. Prowincjonalizm, o którym tu mowa, jest plagą narodową przez którą nie jedno imperium się zawaliło. Prowincjonalizm, jeśli będzie nadal przez nas uprawiany, może nas odizolować i zepchnąć na socjalną i kulturalną pozycję europejskiej peryferii. Przed długie laty Wiedeń spełniał ważną rolę w polityce ze Wschodem, teraz ten Wschód może znakomicie obejść się bez Austrii. Taka jest obecna sytuacja Austrii, którą bym opisał, gdybym wciąż jeszcze był dziennikarzem i otrzymał odpowiednie zlecenie na przeanalizowanie tego kompleksu zagadnień. Myślę, że nasz rząd wie o tym wszystkim - nie może przecież nie wiedzieć - ale jest on zajęty udzielaniem wywiadów, zagranicznymi wyjazdami, kłótniami o obsadzanie stanowisk, wydawaniem nowych ustaw, organizowaniem rozmów przy okragłym stole. Te zajęcia, być może nawet ważne dla funkcjonowania państwa, nie powinny jednak ani na chwilę odciągać od niebezpiecznego zła, jakim jest prowincjonalizm. Jeśli nadal żadnych kroków przeciw temu prowincjonalizmowi nie podejmiemy, nie przyjdzie nam łatwo aktywnie uczestniczyć w ksztaltowaniu przyszłości nowej Europy. I teraz wrócę do pytania zadanego mi podczas mojego egzaminu dyplomowego. Przypomnijmy zarzut postawiony mi przez egzaminatora: " "Pan zapomina o obowiazkach dziennikarza wobec panstwa!". O nie, szanowny panie przewodniczący komisji egzaminacyjnej, wręcz odwrotnie! Tyle, że dziś wierzę jeszcze mocniej niż wówczas, że tylko przez demaskowanie politycznych wykrętów i intryg, tylko przez odkrywanie prawdy i nic innego niż prawdy, działać będziemy w interesie państwa. To nie jest kontrowersyjne twierdzenie, polityka bowiem jest sztuką, która spostrzega problemy państwa i na podstawie analizy wytwarza trafne rozwiązania na przyszłość, ale u podstaw tych rozwiązań, aby okazały się słuszne i potwierdziły się w praktyce, musi absolutnie leżeć prawda. W naszym państwie sztuka prowadzenia polityki opierającej się na prawdzie nie ma jednak w tej chwili szans na realizację, ponieważ cierpimy na prowincjonalizm i rozdwojenie naszej narodowej, austriackiej duszy.

* Adam Zielinski, urodzony w 1929 roku w Drohobyczu, studiował dziennikarstwo w Krakowie i Warszawie . Od 1957 roku mieszka w Wiedniu, od 1958 obywatel Austrii. Publikacje książkowe : m.in. "Garbaty świat" , "Niedaleko Wiednia", "Cichy Dunaj" , "Powrót".


Copyright © 2000-2019 AUSTRIAPOL Dialog - Magazin für Interkulturellen Dialog | Redaktion: Adam Kiss-Orski, Krzysztof Ludwiński
Menu